Dr Nikolay Neikov, lekarz "Ocalony": Jako nowicjusz wyciągnąłem karalucha z ucha pacjenta

Spisu treści:

Dr Nikolay Neikov, lekarz "Ocalony": Jako nowicjusz wyciągnąłem karalucha z ucha pacjenta
Dr Nikolay Neikov, lekarz "Ocalony": Jako nowicjusz wyciągnąłem karalucha z ucha pacjenta
Anonim

Korzenie dr Nikolay Neikov są na Bałkanach Tetewen. Jego matka, Donka Miryanova, ukończyła psychologię na Uniwersytecie Sofijskim i przez wiele lat była dyrektorem szkoły w Teteven. Jego ojciec pracował na stanowisku administracyjnym w fabryce mebli. Jako dziecko uwielbiał czytać powieści przygodowe. Był pod wrażeniem bitew morskich i przygód w dżungli, a także tajemnic starożytnego Egiptu i Hellady. Aztekowie i Majowie sprawili, że zaczął myśleć o zostaniu archeologiem. Nigdy nie myślał o zostaniu lekarzem. Ale teraz biały fartuch bardzo mu pasuje.

Wstąpił na Uniwersytet Medyczny bez problemu. Zaczął od ginekologii i położnictwa, następnie zainteresował się psychiatrią. W końcu wybrał medycynę wewnętrzną. „Od początku kariery w 1992 roku do dziś pracowałem na oddziałach chorób wewnętrznych, oddziałach intensywnej terapii kardiologicznej oraz gabinetach. Wróciłem do mojego rodzinnego Teteven i zacząłem jako lekarz w sklepie. Moja praca sprawiła mi ogromną przyjemność”, wyjaśnia dr Neikov.

Pierwsze dni były napięte, musiał sam podejmować decyzje dotyczące diagnozy i terapii. Szczególnie napięty okazał się dyżur w „Pogotowiu”, gdzie był sam w karetce i wszyscy na nim polegali. Spotykał dzieci z drgawkami gorączkowymi, pacjentów z zawałami serca, obrzękiem płuc i innymi.

Po sanatorium w Bankya kardiologia nadal była mu bliska. W 2004 roku ponownie zmienił miejsce pracy – został konsultantem w zakresie chorób wewnętrznych, kardiologii i USG jamy brzusznej w szpitalu „Św. Naum” na 4 kilometrze. Tam uzyskał specjalizację z chorób wewnętrznych. Ale ponieważ był człowiekiem wyzwań, postanowił wyruszyć na kolejną przygodę – serial telewizyjny „Survivor”. Poszukuję wrażeń jak prawdziwy wyznawca Indiany Jonesa.

I ma hobby, dzięki którym uwalnia się od napięcia. Polowanie i rybołówstwo należą do jego priorytetów. Lubi też spacery po zaśnieżonych górach wczesnym rankiem, kiedy przy minus 15-20 stopniach nikt nie myśli o wyjściu na zewnątrz. Jednak dr Neikov nie boi się zimna. Wypija filiżankę gorącej kawy, zakłada karabin i wyrusza przez tereny łowieckie Bałkanów.

„Przybyła pacjentka z karaluchem w uchu. Opowiedziała mi, jak bardzo boli ją głowa i że lada chwila oszaleje. Jej wyjaśnienia wydawały mi się absurdalne i początkowo wcale jej nie wierzyłem, że ma takiego pasożyta w uchu”, mówi dr Neikov, który kilkakrotnie był w zespole „Ocaleni” ze swoim kolegą dr. Kostadin Angelov ze szpitala Aleksandra.

Po badaniu okazało się, że kobieta ma w uchu karalucha. Dramat rozgrywał się na rodzimej ziemi, a nie na egzotycznej wyspie, na której kręcono trzeci sezon „Survivor”. Młody i niedoświadczony wówczas lekarz próbował usunąć robaka za pomocą drobnych narzędzi, ponieważ tkwił bardzo głęboko, ale mu się to nie udało. Postanowiłem spróbować spłukać.

Ku jego zdziwieniu karaluch wpadł do basenu wciąż żywy

Dzięki temu i wielu bardziej skomplikowanym przypadkom z jego praktyki dr Neikov jest w pełni przygotowany do zaangażowania się w ekstremalną rzeczywistość.

„Nawet po premierze „Survivor” w naszym kraju otrzymałem propozycję dołączenia. Nie mogłem jednak znaleźć kogoś, kto by mnie zastąpił, dlatego nie poszedłem na pierwszy reality show. Został jednak zaproszony również na drugi sezon. Udało mu się zorganizować swoje substytucje w szpitalu. Wyjechał do Dominikany z wielkim entuzjazmem i podekscytowaniem czekającymi go przygodami. Kiedy spakowałeś walizki, jego matka zaczęła się martwić. „Zgodziłem się pojechać do Panamy, ponieważ jest to dla mnie wyjątkowe wyzwanie” – wyjaśnia dr Neikov. Nikt, kto dobrze go znał, nie wątpił w jego pragnienie przemierzania nieznanych krain w poszukiwaniu wymarłych cywilizacji.

„Praca w programie wiąże się z dużym ryzykiem – zarówno dla lekarzy, zespołu, jak i uczestników. W ekstremalnych warunkach polegasz tylko na doświadczeniu, rutynie, zestawie słuchawkowym, oczach i rękach” – specjalista zdradza niektóre zawiłości swojej pracy. Według niego przetrwanie w „Survivor” jest znacznie trudniejsze niż wyobrażają sobie widzowie.

Medycy nie dysponują sprzętem takim jak RTG, USG czy skaner

co może mieć kluczowe znaczenie. „Nie masz wskaźników laboratoryjnych, a czasami musisz działać empirycznie, zgodnie ze swoim przeczuciem i radzić sobie z techniką, która mieści się tylko w jednym plecaku”, wyjaśnia lekarz.

Incydenty z uczestnikami pokazu są liczne, ciekawe, interesujące i nieoczekiwane. Jeden z nich oblewa stopy gorącym olejem, próbując przygotować jedzenie dla swoich współplemieńców. Jednak po szybkiej interwencji dr Angelova i dr Neikova nie było żadnych komplikacji. W jednej z gier druga rozstała się z kolejnym zębem.

„Dla mnie emocje związane były z moim pobytem i poznawaniem zupełnie nowych i nieznanych miejsc. Interesował mnie styl życia i kultura tych narodów. Równolegle zgromadziłem

cenne doświadczenie do reagowania w sytuacjach ekstremalnych

I nosiłem ze sobą tylko jedną torbę, pełną leków i materiałów eksploatacyjnych”, uśmiecha się lekarz.

Zdarzyło mu się również pomóc lokalnym mieszkańcom, a także argentyńskiemu zespołowi, który kręcił w tym samym miejscu. „Na tej panamskiej wyspie nie było szpitala, apteki ani lokalnego lekarza. Ludność musiała podróżować do Panama City, aby szukać opieki medycznej, dlatego czasami uciekała się do naszych usług. Często gościliśmy tam ludzi w naszym zaimprowizowanym szpitalu polowym” – podsumowuje dr Neikov.

Pogotowie

„W zespole wybuchła epidemia zapalenia spojówek. Większość wyzdrowiała, ale jedna z dziewcząt wróciła do Bułgarii bez wyleczenia. Prawdopodobnie była to infekcja adenowirusem.

Jeden z operatorów zaraził się nieznaną chorobą tropikalną wywołaną przez larwę. Jest przenoszony przez komary i stanowi dla nas wyzwanie, ponieważ nie jest znany w Bułgarii. Poradziliśmy sobie z pomocą internetu i konsultacjami z kolegami. Na szczęście mieliśmy niezbędne lekarstwa i udało nam się to naprawić.

Okrążyłem 2 kilometry bandaży. Zatruci zwymiotowali po 18 razy, położyli się na systemach i wrócili do gry.

Moim największym lękiem była malaria, chociaż wiedziałam, że choroba została tam wyeliminowana. Drugie moje obawy związane były z ciężkimi kontuzjami - złamaniami, kontuzjami, które mogą wystąpić podczas gry iw takich warunkach. Oczywiście zdarzały się takie incydenty, ale nie były one śmiertelne – dodaje Robinson w białym fartuchu.

Zalecana: